sobota, 20 lutego 2016

Wołowiec 14.02.2016

Walentyki dzień jak co dzień. Po dwóch godzinach snu jadę do Skomielnej gdzie spotykam się z Andrzejem i razem ruszamy na Siwą Polanę. Zostawiamy samochód, i ruszamy do doliny Chochołowskiej. Jest 4:20 na niebie błękit i gwiazdy. Lekki mróz i brak wiatru. Pogoda wymarzona. O 6 meldujemy się przy schronisku i od razu ruszamy do góry lasem. Śniegu nie ma za wiele i jest dobrze ubity. Żółty szlak prowadzi nas lasem wzdłuż strumienia. Do pokonania mamy jakieś 2 kilometry szlaku i 515 metrów przewyższenia. Zaczyna robić się jasno i gasimy czołówki. Krajobraz wczesnozimowy, trochę śniegu, trochę zieleni. 

Bobrowiec:



Po około 3 godzinach od auta jesteśmy na Grzesiu. Właśnie wstaje słońce i robi niesamowite wrażenie. Mimo że podrywa się wiatr i od Słowacji suną ku nam chmury. Piękne pomarańczowe światło rozlewa się po szczytach. Na zdjęcia poświęcamy dobre 20 minut i decydujemy się ruszyć trochę dalej. 

Trzydniowiański i Kończysty:

Długi Upłaz:

Starorobociański Wierch:

Kopy:

Siadami w kosówce żeby schować się przed wiatrem. Zjadamy bułki i ruszamy w dalszą drogę Długim Upłazem. Na Rakoń mamy 1km i kolejne 240m przewyższenia. Droga miła i przyjemna. Niestety wiatr się wzmaga ale chmury trochę się rozchodzą co poprawia nam nastroje na piękną pogodę. Wiatr skutecznie zasypał już ślady i trochę przecieramy tracąc na szybkości. Co jakiś czas zapadamy się w kosówce po pas, a ja gubię talerzyk od kijków. Koło 10 meldujemy się na Rakoniu gdzie wieje niemiłosiernie. Spotykamy dwóch chłopaków schodzących ze szczytu którzy zawrócili z powodu silnego wiatru. 



Zakładamy raki, kominiarki, okulary i ruszamy w kierunku szczytu. Miejscami trzeba się zatrzymywać z powodu silnego wiatru. Określamy że w porywach jest 90 km/h. Wiatr skutecznie podrywa mokry śnieg i bombarduje twarz. Grudki lodu wpadają mi nawet pod okulary. Ścinamy zakosy i wchodzimy na szczyt. W plecaku mam pełno śniegu mimo że był zamknięty. Czyszczę aparat i pstrykam parę fot. 




Mieliśmy iść przez łopatę jednak są nawisy i szkoda ryzykować przy tym wietrze. Zawracamy. Przy zejściu potykam się o wystający kamień i zjeżdżam z 2 metry zdzierając na kamieniu kolano. Do tego wiatr przeszkadza mi we wstaniu. W końcu się podnoszę i ruszam dalej. Na Rakoniu wieje jakby mniej a widoki powalają we wszystkie strony. Nawet chmury z Wołowca przewiało całkowicie. Jednak wiatr na grani chyba się wzmocnił, patrząc po śniegu lecącym do góry. Tutaj się trochę rozbieramy i ruszamy w drogę powrotną na Grzesia. Ludzi idących w stronę Rakonia można policzyć na palcach. Im dalej od Rakonia tym wiatr mniejszy. 

Giewont:



W końcu docieramy na Grzesia gdzie robimy dłuższą przerwę na zrzucenie nie potrzebnych ciuchów i raków. Przy okazji jedzonko i podziwianie widoków. Wiatr już czuć tylko w delikatnych podwiewach. Na szczycie zaledwie kilka osób. Schodzimy do schroniska na kawę i naleśniki. W dolinie wiatru zero a słońce przygrzewa mocno. W porównaniu do tego co działo się u góry to tutaj jak makiem zasiał. Pojedzeni i napici ruszamy w dół do samochodu a potem już autem do domu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz