Walentyki dzień jak co dzień. Po dwóch godzinach snu jadę do
Skomielnej gdzie spotykam się z Andrzejem i razem ruszamy na Siwą Polanę.
Zostawiamy samochód, i ruszamy do doliny Chochołowskiej. Jest 4:20 na niebie
błękit i gwiazdy. Lekki mróz i brak wiatru. Pogoda wymarzona. O 6 meldujemy się
przy schronisku i od razu ruszamy do góry lasem. Śniegu nie ma za wiele i jest
dobrze ubity. Żółty szlak prowadzi nas lasem wzdłuż strumienia. Do pokonania
mamy jakieś 2 kilometry szlaku i 515 metrów przewyższenia. Zaczyna robić się jasno i
gasimy czołówki. Krajobraz wczesnozimowy, trochę śniegu, trochę zieleni.
Bobrowiec:
Po
około 3 godzinach od auta jesteśmy na Grzesiu. Właśnie wstaje słońce i robi
niesamowite wrażenie. Mimo że podrywa się wiatr i od Słowacji suną ku nam
chmury. Piękne pomarańczowe światło rozlewa się po szczytach. Na zdjęcia
poświęcamy dobre 20 minut i decydujemy się ruszyć trochę dalej.
Trzydniowiański i Kończysty:
Długi Upłaz:
Starorobociański Wierch:
Kopy:
Siadami w
kosówce żeby schować się przed wiatrem. Zjadamy bułki i ruszamy w dalszą drogę
Długim Upłazem. Na Rakoń mamy 1km i kolejne 240m przewyższenia. Droga miła i
przyjemna. Niestety wiatr się wzmaga ale chmury trochę się rozchodzą co
poprawia nam nastroje na piękną pogodę. Wiatr skutecznie zasypał już ślady i
trochę przecieramy tracąc na szybkości. Co jakiś czas zapadamy się w kosówce po
pas, a ja gubię talerzyk od kijków. Koło 10 meldujemy się na Rakoniu gdzie
wieje niemiłosiernie. Spotykamy dwóch chłopaków schodzących ze szczytu którzy
zawrócili z powodu silnego wiatru.
Zakładamy raki, kominiarki, okulary i
ruszamy w kierunku szczytu. Miejscami trzeba się zatrzymywać z powodu silnego
wiatru. Określamy że w porywach jest 90 km/h. Wiatr skutecznie podrywa mokry
śnieg i bombarduje twarz. Grudki lodu wpadają mi nawet pod okulary. Ścinamy
zakosy i wchodzimy na szczyt. W plecaku mam pełno śniegu mimo że był zamknięty.
Czyszczę aparat i pstrykam parę fot.
Mieliśmy iść przez łopatę jednak są nawisy
i szkoda ryzykować przy tym wietrze. Zawracamy. Przy
zejściu potykam się o wystający kamień i zjeżdżam z 2 metry zdzierając na
kamieniu kolano. Do tego wiatr przeszkadza mi we wstaniu. W końcu się podnoszę
i ruszam dalej. Na Rakoniu wieje jakby mniej a widoki powalają we wszystkie strony. Nawet chmury z Wołowca przewiało całkowicie. Jednak wiatr na grani
chyba się wzmocnił, patrząc po śniegu lecącym do góry. Tutaj się trochę
rozbieramy i ruszamy w drogę powrotną na Grzesia. Ludzi idących w stronę
Rakonia można policzyć na palcach. Im dalej od Rakonia tym wiatr mniejszy.
Giewont:
W
końcu docieramy na Grzesia gdzie robimy dłuższą przerwę na zrzucenie nie
potrzebnych ciuchów i raków. Przy okazji jedzonko i podziwianie widoków. Wiatr
już czuć tylko w delikatnych podwiewach. Na szczycie zaledwie kilka osób.
Schodzimy do schroniska na kawę i naleśniki. W dolinie wiatru zero a słońce
przygrzewa mocno. W porównaniu do tego co działo się u góry to tutaj jak makiem
zasiał. Pojedzeni i napici ruszamy w dół do samochodu a potem już autem do
domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz