czwartek, 24 marca 2016

Lodowy Szczyt 18.03.2016

Na ten wyjazd umawialiśmy się z dobre 2 miesiące. Albo nie było warunków albo czasu żeby się zgrać. Według zapowiedzi szykują się trzy dni dobrej pogody więc bukuje urlop. I tak w środę lawinowa trójka, w czwartek też. Na piątek w końcu zapowiadają dwa. Umawiamy się w Żywcu skąd już razem ruszamy do Starego Smokowca. Pakujemy plecaki i jeszcze po ciemku ruszamy w stronę Hrebienoka. Idziemy trochę asfaltem, trochę kamieniami. Śniegu na razie brak. Droga to chaty Zamkowskiego to powolne wznoszenie się doliną.

Pośrednia Grań




Żółta Turnia




Po lewej stronie całą Doliną Małej Zimnej Wody towarzyszy nam Pośrednia Grań która naprawdę robi wrażenie. Jedyny większy wysiłek po drodze to podejście pod chatę Tery’ego na którym można trochę się spocić. Pogoda dopisuje jednak zrywa się lekki wiatr. O godzinie 7:30 czyli po 3 godzinach meldujemy się w schronisku. Ruchu brak. Jest parę osób głównie skiturowcy. Kupujemy po piwie i się trochę rozsiadamy. W schronisku jesteśmy gdzieś do 8. Sprawdzamy warunki i po chwili dostajemy 2 smsy w jednym że nadal lawinowa trójka a po chwili że zmienili na dwójkę. Teraz już bardziej pewni ubieramy się ciepło i ruszamy w głąb Doliny Pięciu Stawów Spiskich.

Dolina 5 Stawów Spiskich


 Chata Tery’ego



 Aro na podejściu



Idziemy po śladach skiturowców do wielkiego kamienia przy którym odbijamy za pojedynczymi szlakami. Ktoś trochę przedeptał nam drogę. Obserwujemy kilka lawinisk po drodze ale ogólnie jest spokojnie i pogoda w miarę pewna. Docieramy pod ścianę i zaczynamy wchodzić zboczem. Nachylenie dość mocne jednak stopniowo wznosimy się do góry. Idziemy za wydeptanymi śladami jednak trochę modyfikujemy trasę kierując się w stronę grani. Pod granią trawersujemy zboczę i po ponad dwóch godzinach docieramy do grani. Podejście dało nam dużego kopa. Zapadanie się w śniegu co chwilę i ujeżdżanie nóg skutecznie nas zmęczyło.




Na grani znajdujemy plecak. Widzimy ślady w prawo w dół Suchej Jaworowej Doliny. Zastanawiamy się czy kogoś nie zabrała lawina. Sprawdzamy czy w środku znajdują się dokumenty i plecak zostawiamy do momentu powrotu ze szczytu. Tutaj już wiążemy się liną i zakładamy kaski. Aro przeciera grań.

Grań w kierunku szczytu


Baranie Rogi, Durny I Łomnica



Początek jest mało oczywisty więc asekuruje go z prowizorycznego stanowiska. Idziemy na całą rozciągłość liny zasadą jeden idzie drugi czeka. Później pierwszy zakłada stan drugi do niego dochodzi. I tak całkiem przyzwoitym tempie docieramy do najciekawszego chyba miejsca na grani jakim jest Lodowy Koń. Gdy dochodzimy do konia z drugiej strony wyłaniają się dwie sylwetki. Chłopaki przecierają nam konia i przechodzą do nas.


Okazuje się że to ich plecak znaleźliśmy na grani. Tak więc dalszą drogę mamy przetartą. Jako pierwszy idzie Aro. Przechodzi na drugą stronę i zakłada stan. Mam lekkiego stracha w momencie gdy siadam na Koniu. Faktycznie z jednej i drugiej strony jest spora lufa. Przechodzę go w większości na oklep bo stawania na tej wąskiej grani trochę mnie przeraża. W pewnym momencie wjeżdża mi spod ręki spory blok śniegu. Przechodzę na największy kamień i z niego już dochodzę do stanowiska. To najgorsze 20 metrów jakie pokonywałem do tej pory zimą. A będę musiał je pokonać jeszcze raz w drugą stronę. Teraz ja staję na stanowisku i Aro rusza żlebikiem do góry. Wiatr raz po raz hula i wyziębia organizm. Aro wychodzi na górę i tam zakłada stan. Dochodzę do niego i już na lotnej ruszamy w stronę szczytu. W końcu docieramy do metalowego słupka wyznaczającego wierzchołek. Jesteśmy na Lodowym. Jest radość i szczęście. Droga na szczyt zajmuje nam 9 godzin co przy tych warunkach jest całkiem niezłym czasem. Robimy sesje zdjęciową i cieszymy się szczytem który jest tylko dla nas.







Pogoda trochę się kiepści więc ruszamy w dół. Czujnie ale w miarę szybko dochodzimy do kominka gdzie zakładam stan i opuszczam Arka. Następnie schodzę ja i meldujemy się przy koniu. Tam znów zmiana na stanowisku i Aro przechodzi na drugą stronę. Teraz kolej na mnie. W tą stronę wydaje się jakby łatwiej i udaje się go pokonać praktycznie bez większych problemów chociaż znów tym razem tylko pod nogą wypada mi śnieg. Jeszcze czujne zejście granią i zaczynamy schodzić zboczem. Gdy znajdujemy się w dolinie czujemy się bezpieczni. Dopiero teraz gratulujemy sobie nawzajem.

Grań po naszym przejściu

Wchodzimy do schroniska gdzie uzupełniamy płyny i przebieramy sprzęt. Niestety do auta jeszcze 3 godziny a pogoda zaczyna się psuć. W miejscach których to możliwe zbiegamy nadrabiając czas. W Hrebienoku pogoda już całkowicie się psuje i nad doliną za nami nie widać już nic. W samochodzie meldujemy się po koło 19 i po 24 przebytych kilometrach.


Ps. Znów zdobyłem trochę nowego doświadczenia i przy okazji pięknie pożegnaliśmy kalendarzową zimę. Pewnie w lepszych warunkach trasę można pokonać dużo szybciej i bezpieczniej. Chociażby samego konia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz