niedziela, 17 kwietnia 2016

Bishorn 4153m n.p.m. - 07.2015

Tym razem wyjazd był umówiony dużo wcześniej ale w środę upewniamy się co do wyjazdu i w piąteczek zaraz po popołudniu ruszamy w składzie (miedzio, Ronc i Darek) do miejscowości Zinal w Szwajcarii. Meldujemy się na miejscu koło 6. Ronc chce od razu ruszać w góry ja tymczasem wypijam sobie piwo i mówię stanowcze "idę spać". Po dwóch godzinach szybkie śniadanie no i standardowy przepak Ronca z dwóch worów do jednego. 





Pakujemy namiot i linę i ruszamy do góry. Dzisiejszy cel do dotarcie do schroniska Cabane de Tracuit (3256m n.p.m. ) gdzie w pobliżu mamy rozbić namiot mimo że mailu od schroniska dostaliśmy informację że nie życzą sobie namiotów w pobliżu (tak my źli Polacy). Zinal znajduje się na wysokości 1678m n.p.m. co zmusza nas do pokonania dzisiaj prawie 1600 m w górę. Droga z miasteczka pnie się początkowo dość mocno do góry przez las i wyprowadza nas na łąkę przy której robimy pierwszy postój. Pogoda dopisuje i humory też więc lepiej być nie może. 




Po pokonaniu zbocza wychodzimy w końcu na wypłaszczenie z którego widać nasz cel. Niestety jest daleko i bardzo wolno się przybliża. Darek kręci filmik kamerą a ja pstrykam trochę zdjęć. Spotykamy całkiem sporo ludzi którzy idą sobie na "lekko" do schroniska i już wiem że najbliższy czas mam dość mówienia "bonjour" każdej napotkanej osobie. Lepsza taka kultura niż jej całkowity brak. Po drodze robimy jeszcze 2 dłuższe posiedzenia w tym jedną z przerwą na obiad. 




Popołudniu w końcu docieramy pod schronisko gdzie czeka nas pokonanie dwumetrowej ścianki z łańcuchem. Wchodzimy do schroniska skorzystać z przysłowiowego WC oraz zakupić pocztówki. W końcu ruszamy w stronę lodowca gdzie zakładamy na jednej z platform biwak. Sprawnie rozkładamy namiot i suszymy się do reszty w słoneczku chociaż pogoda trochę się pogarsza. 


Szczytu Bishorna niestety nie widać bo zasłaniają go chmury. Rozmawiamy jeszcze chwilę ale w końcu ląduje w śpiworze i zasypiam. Około północy budzi nas krzątający się Darek który z powodu bólu głowy nie może spać. Daję mu tabletkę przeciwbólową jednak jedna nie pomogła i wziął drugą. Przy trzeciej odezwał się Ronc by nie przesadzał na co Darek "dobrze tato". W końcu jednak ból głowy ustał i zasypiamy jeszcze na chwilę. W końcu dzwoni budzik więc wstajemy. Szybka herbata, zakładamy uprzęże, raki i wiążemy się liną. Początkowo nie trafiamy w drogę i Ronc zapada się delikatnie w szczelinę jednak Darek szybko go wyciąga. W końcu znajdujemy drogę i ruszamy utartym szlakiem do góry. Droga jest prosta i sprawia trudności. W dwóch miejscach musimy przeskoczyć nad szczeliną i ot całe trudności. Słońce w końcu wstaje i podziwiamy widoki. Na niebie lazur więc strzelam trochę fotek. Wychodzimy na wypłaszczenie pod szczytem i wybucham śmiechem. Ronc zastawiał się czy dzień wcześniej nie iść na to wypłaszczenie i na nim spać. Miało się znajdować w okolicy 4000m jednak znajduje się ono jakieś 20 metrów od szczytu. Stąd widok na Weisshorn i grań na niego prowadzącą robi olbrzymie wrażenie. Pokonujemy 4 metrową ściankę i wchodzimy na szczyt.









Jesteśmy zupełnie sami. Warto było się tu pchać z Polski dla tych widoków. Robimy pamiątkowe zdjęcia podziwiamy wschodzące słońce i ruszamy w dół do namiotu. Mijamy ludzi którzy podchodzą na szczyt , przechodzimy przez dwie szczeliny i rozwiązujemy się. Mówię chłopakom że idę szybciej i zbiegam w dół w stronę namiotu. 
Dochodzę i siadam na prowizorycznej ławeczce. otulam się śpiworem i podziwiam widoki. Po około 20 minutach dociera Darek i chwilę za nim Ronc. Pakujemy sprzęt i ruszamy w dół do samochodu. Dzisiejszy upał jest jeszcze gorszy niż dzień wcześniej. Docieramy do źródełka przy którym płukamy się i napełniamy butelki. Przy samochodzie jesteśmy przed 15 i pierwsze co pakujemy się z Darkiem do lodowatego strumienia. Opłukani pakujemy się w auto i ruszamy do Polski. 13h później jesteśmy w Krakowie. Chłopaki wyrzucają mnie na dworcu gdzie czekam na busa do domu. W domu jestem o 6. Śpię 2h i na 9 do pracy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz