środa, 14 grudnia 2016

Rusinowa Polana i Pięć Stawów 03.12.2016

Tak się stanęło że budzę się o 3 ni stąd ni zowąd. Spać się średnio chcę. Sprawdzam prognozę w Tatrach lampa. Ale gdzie jechać samemu skoro warunki śniegowe średnie. Wybór prosty bo chodził mi dawno po głowie. Pakuję sie w auto i ruszam do Palenicy. Na termometrze -15. Jest zimno. Po 6 wysiadam z auta gdzie już tylko -10. Pan inkasuje za parking a ja ruszam sam w kierunku Rusinowej 


Szarówka jest więc latarki w zasadzie nie używam. Docieram przetartym szlakiem do łącznika i tu zaczynają się schody... Szukam jakiegoś miejsca gdzie na tą Rusinową wejść bo może gdzieś coś przetarte a tu jak na złość nic... Ruszam więc mniej więcej na azymut byle wyjść powyżej drzew. Toruje się strasznie... Miejscami zapadam się po przysłowie cztery litery. W końcu docieram na zadowalającą mnie wysokość, zrzucam plecak i wyciągam termos. Herbata z miodem i sokiem malinowym i ten no... wschód słońca ale jaki! Nie ma żywego ducha a ja mogę się cieszyć widokami w ciszy. Tatry Słowackie pełną mordką. 






Siedzę tak z jakieś pół godziny i zbieram się w dalszą drogę. Schodzę w dół do przetartego szlaku i ruszam w stronę polany pod Wołoszynem. Nigdzie się nie śpiesząc dreptam lasem co chwilę widząc wierzchołki słowackie. Pogoda jakby się kiepści ale dosłownie na chwilę. Dochodzę do Wodogrzmotów spotykając jedną osobę po drodze. Dziwnie tak jakoś że pusto nawet w tym miejscu. 




Odbijam w prawo w kierunku piątki bo dobrze ubitym śniegu. Pogoda coraz lepsza więc i idzie się całkiem przyjemnie. Szlakowe 2:10 zapodaje w około 1:30 spotykając przy tym może 10 ludków głównie schodzących z doliny. Wychylam głowę koło przedniego stawu i widoki murują mnie momentalnie. 






Biel i błękit… widok kosmos… Rozsiadam się na plecaku i pstrykam parę zdjęć. Niedaleko widać wystający z za wzniesienia dach schroniska. Nieśpiesznie schodzę w dół w kierunku przedniego stawu którego brzegiem docieram do Schroniska. Pakuję się do środka i Sali pustka… Siedzą może 3 osoby. Zapodaje do bufetu po kawę i szarlotkę. W zasadzie głównie po to tu dzisiaj przyszedłem. Na kawę i ciacho. Siedzę tak z dobrą godzinę i zapodaje w stronę mostku i tam rozkładam się w słonku na wielkim kamieniu. 





Mijają mnie od czasu do czasu pojedyncze sztuki ludzi które z odgłosów trochę mi zazdroszczą że sobie tak leżę. Morfeusz zabiera mnie na chwilę do siebie i budzę się po 13. Zbieram rzeczy i ruszam w drugą stronę. Ludków jakby więcej a więc pora się zawijać. Jestem pod wrażeniem jednej pani która popyla w niskich salewach bez stuptupów. Zbiegam w dół i po 14 ląduje na wodogrzmotach. Teraz już tylko asfalt i wyprzedzanie spacerujących ludzi. 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz