Jako że nowy rok był tuż tuż to chciałem jeszcze coś w tym starym roku zrobić. Ustawiam się z kumplem w czwartek wieczorem w Rzekach przy parkingu. Już po ciemku ruszamy niebieskim szlakiem w kierunku Gorca Kamienickiego (1132 m n.p.m). Droga w świetle czołówek mija nam całkiem szybko i trasę pokonujemy w około 2h mijając tylko grupkę narciarzy którzy planują spać w bacówce. My tymczasem rozbijamy się na polanie pod szczytem. Zajmuje nam to niespełna 15 minut. I już siedząc w namiocie popijamy grzane wino i wcinamy po zupce chińskiej. Koło 2 w nocy budzę się słysząc coś łażącego wokół namiotu. Chwilę później kroki milkną a ja zasypiam i wstaje dopiero z budzikiem. Wychodzę z namiotu jeszcze przed wschodem słońca i pykam fotki.
Po wschodzie pakuję się jeszcze
na chwilę do śpiwora i w końcu koło 8 wstajemy. Wyciągamy sprzęt i zaczynamy
kuchcić. Śniadanko pakowanie i ruszamy na wieżę widokową. Wychodzę na wieżę i
kopara opada. Widoki że ja pierdziu na wszystkie strony świata. Sławek dzwoni
do dziewczyny i machamy jej do kamery znajdującej się na wieży. Trochę zdjęć i
ruszamy na najwyższy szczyt Gorców czyli Turbacz. Trasa to typowa kilometrówka
czyli sam las.
Po drodze mamy jeden punkt widokowy na polanie pod Przysłopem.
Tempo mamy całkiem niezłe więc przystajemy na chwilę. Później znów w las i
turlamy się dalej do schroniska. W schronisku dość gwarno jednak bez problemu
znajdujemy miejsce żeby siąść i zjeść po standardowym schabowym z ziemniakami i
kapuchą. Do tego po 2 grzane piwa i już schodzić się nie chce. Dzwonimy do
Andrzeja i umawiamy się że nocujemy na Polanie Podskały. Z Turbacza to prawie
3h drogi a jest już prawie 14. Zbieramy bety i ruszamy w drogę przy
popołudniowym słońcu.
Warunki świetne na dreptanie. Gdy dochodzimy na Kudłoń
słońce już całkowicie znika za horyzontem a na niebie zaczynają pojawiać się
liczne gwiazdy. Naprawdę widok na tatry w ostatnich promieniach słońca robi
wrażenie. I gdyby nie to że się umówiliśmy z Andrzejem to na Kudłoniu był by
obóz. Teraz czeka nas już tylko zejście. Więc zasuwamy już przy świetle
czołówek w kierunku polany. Mijamy jedną i w końcu docieramy na właściwą.
Przeszukujemy chaty co by się w której rozłożyć jednak we wszystkich krzywa
podłoga. Rozbijamy się obok ławki i czekamy aż dotrze Andrzej. Ratuje nas
bardzo ważną rzeczą a mianowicie dostarcza nam litr grzańca galicyjskiego i
zupki chińskie. Zaczynamy obozowanie na całego. Gaz trochę kiepsko grzeje na
mrozie więc staram się rozgrzać kartusz. Posileni siadamy w namiocie i
dyskutujemy. W końcu zmęczenie jednak wygrywa i zasypiam. W nocy znów coś
chodzi obok namiotu jednak nie robi już na mnie wrażenia. Budzę się koło 7 i
czekam aż słońce zacznie wschodzić. Gdy pojawiają się pierwsze promienie w
namiocie szybko zaczyna robić się ciepło. Ktoś puka w namiot i pyta o drogę na
Turbacz. Uprzejmie mu tłumaczę co i jak a sam staram się wygramolić ze śpiwora.
Zaczynam gotować śnieg na kawę. Po kawie zwijamy obozowisko i schodzimy na dół
do samochodów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz