czwartek, 11 sierpnia 2016

Dom De Michabel 4545m n.p.m. Festigrat PD+/AD-

Dom najwyższy szczyt leżący w całości w Szwajcarii mierzący 4545m n.p.m. Piękny szczyt leżący w Alpach Walijskich schowany w głębi doliny. Jest jedna ważna rzecz która go wyróżnia od pozostałych alpejskich szczytów która mówi że jest naj a dla nas było to aj… A mianowicie największe przewyższenie w całych Alpach. Żeby wdrapać się na ten szczyt musimy pokonać 3200 metrów w górę co naprawdę jest sporym wysiłkiem.Wybór tej góry to nie był przypadek. Chcieliśmy zrobić coś ciekawego a ja chciałem się w końcu pozbyć lenku do wspinania który ostatnio dość mocno mnie nawiedzał. Powiedziałem sobie teraz albo nigdy.



I tak we wtorek 5 lipca w trójkę ruszamy do miejscowości Randa w Szwajcarii. Podróż zajmuje nam około 15h i rano meldujemy się na parkingu.Niestety musimy zostawić auto na podziemnym płatnym parkingu gdzie inkasuje się 8 franków za dobę. Przepakowujemy sprzęt do plecaków i z ciężkim dobytkiem ruszamy powoli w górę. Trasa to około 1600 m w pionie w górę którą pokonuje się w czasie 5-7h. Z naszymi plecakami liczymy się zmieścić w górnym pułapie czyli 7h. Początkowo zmierzamy w górę miasteczka, przechodzimy obok kościoła i wbijamy się w małą ścieżkę między domami który wyprowadza nas na pola. Widoki są przepiękne. Góruje nad nami lodowiec Weisshorna w okolicy słychać głośne huki. 


Namierzamy je w okolicach gruzowiska gdzie znajduje się żwirownia. Zaczynamy się powoli rozbierać jest naprawdę ciepło. Mijamy łąki i wchodzimy w las gdzie po około godzinie spotykamy pierwszych ludzi schodzących z góry. Napawają nas optymizmem ponieważ warunki u góry są całkiem dobre i kilka osób weszło na szczyt. Im wyżej tym piękniejsze widoki ukazują się naszym oczom. Długo czekamy aż w końcu widzimy wyłaniającego się w oddali Matterhorn z jego charakterystyczną północną ścianą. Po dwóch godzinach docieramy pod ścianę gdzie teoretycznie zaczyna się ferrata. Jednak droga bardziej przypomina nasze polskie tatrzańskie szlaki w Tatrach Wysokich. Jest sporo ułatwień w postaci klamer, łańcuchów czy drabinek. Podejście jednak skutecznie daje popalić naszym nogom i plecom. W końcu po ponad dwóch godzinach docieramy do ostatniej drabinki i wchodzimy na piargi. Wychodzę na grzbiet i w końcu moim oczom ukazuje się schronisko. Zostało do niego jakieś 150 metrów. Po około 5-10 minutach melduje się przed schroniskiem. Słońce przygrzewa dość mocno i nie ma praktycznie wiatru. Przebieramy buty na klapki i idziemy załatwić formalności. Dostajemy miejsca noclegowe i idziemy się rozłożyć.



Zasiadamy przed schroniskiem i rozkoszujemy się otaczającą nas panoramą. Widać Dom, Taschhorn, Dent Blanche, Klein Matterhorn, Matterhorn, i oczywiście przepiękny Weisshorn z Bishornem. Naprawdę widok zapiera dech w piersiach. Dzisiejszy dzień spędzamy już do końca w zasadzie przed schroniskiem. Popijając wodę, piwo i herbatę oraz gotując jakieś jedzenie. Miałem doczekać do zachodu słońca jednak nim do niego doszło już smacznie spałem w łóżku.

Czwartek

Rano obudziłem się już koło 7 i razem z Arkiem wyszliśmy przed schronisko gdzie obserwowaliśmy nadlatujący co chwilę śmigłowiec z różnymi pakunkami. W końcu stwierdzamy że nie mamy nic lepszego do roboty i pomagamy w noszeniu z lądowiska do składziku. 





Dzień to prawdziwa lampa i to bez wiatru. Ten dzień mamy przeznaczony na aklimatyzację i podchodzimy tylko jakieś 200 metrów wyżej do lodowca skąd obserwujemy dalszą drogę na szczyt. Spędzamy tam koło godziny i znów schodzimy do schroniska. Pytamy schodzących o drogę na szczyt oraz na prognozy na następny dzień. Wszystko jak w zegarku. W końcu o 19 kładę się spać żeby w nocy wstać wypoczętym.

Piątek

Budzik dzwoni i od razu wstaję z łóżka. Rano szybkie śniadanie, woda do termosów i ruszamy w górę. Póki co każdy sam własnym tempem wspina się grzbietem aż do moreny lodowca. Dochodzimy na skraj gdzie zakładamy cały sprzęt, wiążemy się liną i ruszamy dalej w górę. Czas mija szybko i ani się nie oglądając znajdujemy się pod ścianą. 


Teraz do pokonania mamy skalny próg o wysokości około 50 metrów i trudnościach II w sakli UIAA. W końcu docieramy na przełęcz Festijoch skąd droga się rozdziela. Wszystkie zespoły ruszają drogą normalną w dół lodowca a następnie okrążają cały szczyt dookoła. My ruszamy bezpośrednio w górę granią Festi. 



Pierwszy idzie Patryk , ja w środku i na końcu Aro. Droga już od samego początku daje mocno pod górę w końcu mamy jeszcze jakieś 800 metrów w pionie. Początkowo idziemy dość szeroką śnieżną granią która jednak przechodzi w coraz cieńszą i dość mocno zalodzoną. Montujemy co jakiś czas punkty asekurujące w możliwych miejscach lub kręcimy śruby lodowe. Idzie nam to całkiem sprawnie. Grań się zwęża i przez moment wspinamy się po skałach. Gdzieś w połowie drogi mamy do pokonania trudniejszy odcinek zbudowany z luźnych płyt skalnych. Trzeba stawać na przednich zębach i mocno przeć do góry klinując czekan w rysach. Po pokonaniu tego odcinka grań znów staje się lodowo śnieżna. Tam następuję zmiana i przejmuję prowadzenie. Pocieszam chłopaków mówiąc że to już wierzchołek i wskazując na wystający w oddali śnieżny punkt który okazuje się po prostu kolejnym przed wierzchołkiem.






 Tempo mamy dobre i z każdym metrem zamiast słabnąć czuję się lepiej. W dwóch miejscach przechodzimy obok szczeliny brzeżnej i gdzie lód jest naprawdę twardy. Po naszej lewej stronie wiszą olbrzymie seraki a po prawej jedna wielka lufa. Pogoda powoli się klaruje co bardzo nam się podoba bo słońce nie grzeje super mocno. W końcu docieramy do ostatniego już przed wierzchołka i widzimy nasz cel. Jednak to ciągle w pionie około 60-70 metrów. Ostatnie metry dają po udach już dość mocno w końcu to 1600m od schroniska. I w końcu po około 7,5h meldujemy się na najwyższym szczycie leżącym całkowicie w Szwajcarii. Pogoda jest coraz lepsza i słońce odsłania co chwilę nowe widoki. Rozbieram się ze szpeju biorę czekan i ruszam wąziutką grańką do Krzyża co by forumowe alpejskie guru nie powiedziało że szczyt nie zaliczony<szydera>. Robimy całkiem porządną sesje zdjęciową zakończając ją selfie. 






Prócz nas na szczyt dochodzi tego dnia jeszcze tylko dwójka Rumunów. Aro kręci film i ruszamy w dół już drogą normalną. Po drodze robimy postoje na zdjęcia. Zmęczenie i krótki sen powoli dają o sobie znać. Śnieg w paru miejscach jest namoknięty co dodatkowo wysysa z nas siły. Dochodzimy pod przełęcz i w tym momencie robimy przerwę. Słońce pali nie miłosiernie a my schodząc musimy wdrapać się na przełęcz. 




Po około 10 minutach w końcu się podnosimy i wdrapujemy na górę. Został nam do pokonania wspomniany II kominek. Dochodzimy do niego po czym stwierdzamy że nie ma sensu schodzić i zjeżdżamy na linie omijając najtrudniejszy moment. Teraz żmudne zejście lodowcem które w nocy pokonaliśmy w naszym mniemaniu dość szybko teraz wydaje się nieskończenie długie. Gdy dochodzimy do skał w końcu możemy się rozebrać i zejść spokojnie do schroniska. Całość zajmuje nam około 12h. W schronisku przepak, suszenie oraz wyrównanie rachunków i ruszamy do auta pokonując  kolejne 1600m w około 2h. W Randzie myjemy się w przydrożnych żródełkach i tego samego dnia ruszamy w drogę do Polski. W planie mieliśmy Tatry na niedzielę niestety nasze uda odmówiły posłuszeństwa.

Ogólnie rzecz biorąc góra świetna i moim zdaniem całkiem ambitna. Można przećwiczyć asekurację lotną na grani i trochę wspinaczki mixtowej a przede wszystkim sprawdzić własną kondycję. Trudność granią Festi to PD+/AD- w zależności od warunków bo uważam że ilość i zmrożenie lodu na grani nadawały trudności.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz