piątek, 4 grudnia 2015

Kazbek 5033 m n.p.m 06.2015


Kazbek góra, na której dwa lata temu poległem. Byłem wtedy końcem sezonu we wrześniu. Pogoda była bardzo kiepska. Po dwóch dniach się śpiąc w namiocie pod bazą podjąłem jak się później okazało mądrą decyzję. Tydzień po mnie zginęła trójka Polaków. Ale obiecałem sobie, że tam wrócę raz jeszcze. 

I udało się tam wrócić dwa lata później, czyli w czerwcu 2015.

Wyjazd zaplanowany był na dwa tygodnie. Głównym celem wyjazdu był dla mnie Kazbek. Dla pozostałych towarzyszy niekoniecznie. Po przygodach na lotnisku i pierwszych dwóch dniach w Tbilisi i okolicach w końcu ruszamy marszrutką pod górę do miejscowości Stepancmida znanej raczej, jako Kazbegi. Przyjeżdżamy tam popołudniu. Robimy zakupy w sklepie Google i ruszamy do naszego dzisiejszego celu. Kościółka Cminda Sameba. Pogoda nie jest jakaś wielce łaskawa i co jakiś czas nas podlewa. Prognoza, którą dostaje w SMS-ach też nie napawa optymizmem, ale stwierdzamy, że spróbujemy. I decyzje podejmiemy pod stacja meteo. Plecaki ciążą strasznie. Mamy sprzętu i jedzenia na dwa tygodnie a do tego każdy z nas na dzisiejszy wieczór ma przytroczone po 2,5L piwa. Idziemy stromą pasterską ścieżką by zaoszczędzić czasu. Przewyższenia mamy jakieś 350m., Gdy dochodzimy pod kościół już pada dość mocno. Chowamy się w dzwonnicy gdzie ubieramy się w ciepłe ciuchy i kurtki przeciwdeszczowe. Jemy kolacje i czekamy aż deszcz przestanie padać a przy okazji zwiedzamy kościół. Po 30 minutach przestaje padać. Ruszamy w stronę lasu, przy którym rozbijamy namiot. Zbieramy drzewo i rozpalamy jeszcze ognisko. Góra zaczyna się ujawniać. Robimy zdjęcia, popijamy piwo i w końcu zalegamy w namiocie. Całą noc na pada deszcz. 



 


Jednak rano pogoda jest bardzo dobra. Myjemy się, jemy śniadanie i ruszamy w górę. Dzisiaj czeka nas długa trasa. Musimy dojść aż do meteo stacji. Do pokonania mamy około 1600m przewyższenia i trasę 11km. Nie śpieszymy się mamy cały dzień. 




Pierwszy postój robimy dopiero na przełęczy Asha. Tam widzimy pierścień chmur wokół szczytu. Natomiast sam szczyt w środku jest oświetlony. Cieszę się w duchu, ponieważ prognozy, które otrzymuję od forumowego kolegi się nie sprawdzają. Droga od przełęczy początkowo idzie w dół, ale po jakimś kilometrze znowu zaczyna piąć się do góry. 



Docieramy w końcu pod jęzor lodowca gdzie zakładamy wysokie buty i stuptupy. Lodowiec nie jest skomplikowany a droga przez niego jest bardzo wyraźna. Około godziny zajmuje nam jego przejście. Ostateczne podejście to strome piargowisko, przez które wychodzimy pod naszą bazę na następne 3 noce. Za 24 lari otrzymujemy cały pokój dla siebie. 



Rozkładamy samo pompy śpiwory i sprzęt. Jesteśmy trochę zmęczeni. Bierzemy się za robienie herbaty i czegoś ciepłego do zjedzenia. I tak naszym głównym jedzeniem będą liofile. Wszyscy dobrze się czujemy, więc w nocy chcemy wyruszyć na Plateau w ramach aklimatyzacji. 

Piątek 12.06.5015 

Wstajemy o 1 w nocy. Robimy herbatę, jemy liofy i ruszamy do góry. Pogoda na chwilę obecną jest nieciekawa. Jest lekka mgła i siąpi od czasu do czasu. Idziemy równym tempem po w większości wydeptanej dobrze widocznej ścieżce. Droga biegnie cały czas wzdłuż lodowca. Jest mi trochę zimno. Mam dwie pary rękawiczek a mimo to muszę zaciskać i rozluźniać palce, aby utrzymać je ciepłe. Mijają dwie pierwsze godziny pogoda trochę się poprawia jednak chmury są zaraz nad nami. Dochodzimy do miejsca, w którym z góry sypią się cały czas kamienie. Trzeba uważać żeby z któregoś nie dostać. Dochodzimy do miejsca, w którym pora się związać. W tym momencie dogania nas jeszcze trójka Polaków, która planuje dzisiaj wejście na szczyt. Podczepiamy się do grupy i ruszamy w szóstkę na Plateau. W całkowitym mleku dochodzimy do kijka wbitego w lodowiec. To miejsce, w którym powinno się odbić w prawo i zacząć trawersować zbocze. Chłopaki ruszają a my zastanawiamy się, co robić. Wszyscy dobrze się czujemy, więc ruszamy za nimi. W pewnym momencie wychodzi słońce, co podnosi nasze morale. Widzimy szczyt, korygujemy drogę i ruszamy dalej. Śladów brak, nikt w ostatnim tygodniu nie wszedł na szczyt. W pewnym momencie nie możemy trafić na właściwy tor. Oceniamy, że do szczytu brakuje nam jakiś 200 metrów w pionie. Do tego Andrzej zaczyna się trochę kiepsko czuć i wymiotuje po drodze. W tym momencie podejmujemy decyzję. Schodzimy. Droga jest bardzo zdradliwa. Jeżeli idziesz w mleku i widzisz śladów, nie znajdziesz jej. Dlatego tak wiele osób gubi się na tej górze. Ja po cichu proszę o bezpieczne zejście do meteo. I w kluczowych momentach na chwilę się przejaśnia. Z niedosytem i lekką złością schodzimy do meteo. Jesteśmy zmęczeni. Cała akcja trwała 10h. Kładziemy się do śpiworów i zasypiamy. Zastanawiamy się nad jeszcze jedną próbą następnego dnia. Każdy z nas ma sobie ją przemyśleć we własnym zakresie. Podejmujemy decyzję o jednym dniu przerwy, co okazuję się trochę kiepskim pomysłem. 

Sobota 13.06.2015

Budzę się o 5 pogoda igła ani jednej chmury na niebie. Jestem zły tak jak i reszta. Żałujemy, że nie wycofaliśmy się dzień wcześniej z Plateau i nie atakowaliśmy szczytu dzisiaj. Do południa snujemy się po meteo. Suszymy rzeczy i zastanawiamy się, co robić. Prognozy z Polski w ogóle się nie sprawdziły miało sypać aż miło.





Koło 11 schodzi przewodnik. Zagaduję do niego i pytam o pogodę na jutro. Dowiadujemy się, że mamy okno do 10 rano. Kazał nam w nocy patrzeć w stronę Rosji i jeżeli tam będzie ładnie to pchać się do góry. Tak też robimy. Ładujemy się do śpiworów i staramy się zasnąć. Przychodzi to z trudem. Chyba nikt z nas nie śpi jak należy. Każdy myśli o szczycie. 



Odzyskuję czucie w kończynach. Ruszamy dalej. Tu zaczynam wybijać stopnie i wchodzić jak po schodach do góry. Noga, noga, czekan – tak wybija się mój rytm na górę. Coraz częściej przystajemy. W końcu widzę, że nie ma już nic wyżej. Stanąłem na szczycie. Podskakuję ze szczęścia. Chwilę po mnie wchodzi Andrzej i na końcu liny jest Sławek. Stoimy we trzech. Góra jest tylko dla nas. Robimy zdjęcia, piszemy smsy i cieszymy się pięknym wschodem słońca. Na szczycie stanąłem o 6:18. Jesteśmy tam może jakieś 15 minut. 





Ekipa na szczycie : miedzio(ja), Sławek i Andrzej


Potem zejście. Okno pogodowe do 10 to mam w głowie. Schodzimy na dół. Widzimy jeszcze trójkę, która wchodzi na szczyt. Zostawili poniżej cały sprzęt i idą na lekko. Nie wiemy czy zdobyli szczyt czy nie. Później już ich nie widzieliśmy. Droga w dół mija szybko. Gdy tylko schodzimy w okolice krzyży pogoda się załamuje, zaczyna sypać śnieg i grad. Udało nam się w ostatniej chwili. W meteo jesteśmy dokładnie po 8h. Sami jesteśmy zdziwieni tempem całej akcji. Ludzie w schronisku nam gratulują. Chociaż pewna grupa Polaków jakoś nie chce nam w to uwierzyć. No cóż…. Jesteśmy padnięci. Zalegamy w śpiworach na 2 godziny. Wstajemy koło południa i pakujemy rzeczy. Nikt z nas nie chce tu dłużej zostać. Wszystko jest wilgotne i śmierdzi. Ruszamy tego dnia na sam dół do wioski. Mam tam sprawdzoną kwaterę u Nazi. Droga w dół jest długa. Ale ważne, że na dół do czystego łóżka i normalnego jedzenia. Około 18 jesteśmy na dole. Kwaterujemy się i idziemy do sklepu po zasłużone piwo. Tego dnia jeszcze informuję wszystkich, że jesteśmy już bezpieczni na dole. Następne dni to już odpoczynek i zwiedzanie. A po powrocie planowanie następnego wyjazdu. 



Kazbek był moim marzeniem od dłuższego czasu i cieszę się, że udało mi się na niego wejść. Był to dla mnie duży test, jeżeli chodzi o odporność na zimno, wytrzymałość i sprawdzenie własnego ducha.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz