Kazbek
góra, na której dwa lata temu poległem. Byłem wtedy końcem sezonu we wrześniu.
Pogoda była bardzo kiepska. Po dwóch dniach się śpiąc w namiocie pod bazą
podjąłem jak się później okazało mądrą decyzję. Tydzień po mnie zginęła trójka
Polaków. Ale obiecałem sobie, że tam wrócę raz jeszcze.
I udało się tam wrócić dwa lata później, czyli w czerwcu 2015.
Wyjazd zaplanowany był na dwa tygodnie. Głównym celem wyjazdu był dla mnie
Kazbek. Dla pozostałych towarzyszy niekoniecznie. Po przygodach na lotnisku i
pierwszych dwóch dniach w Tbilisi i okolicach w końcu ruszamy marszrutką pod
górę do miejscowości Stepancmida znanej raczej, jako Kazbegi. Przyjeżdżamy tam
popołudniu. Robimy zakupy w sklepie Google i ruszamy do naszego dzisiejszego
celu. Kościółka Cminda Sameba. Pogoda nie jest jakaś wielce łaskawa i co jakiś
czas nas podlewa. Prognoza, którą dostaje w SMS-ach też nie napawa optymizmem,
ale stwierdzamy, że spróbujemy. I decyzje podejmiemy pod stacja meteo. Plecaki
ciążą strasznie. Mamy sprzętu i jedzenia na dwa tygodnie a do tego każdy z nas
na dzisiejszy wieczór ma przytroczone po 2,5L piwa. Idziemy stromą pasterską
ścieżką by zaoszczędzić czasu. Przewyższenia mamy jakieś 350m., Gdy dochodzimy
pod kościół już pada dość mocno. Chowamy się w dzwonnicy gdzie ubieramy się w
ciepłe ciuchy i kurtki przeciwdeszczowe. Jemy kolacje i czekamy aż deszcz
przestanie padać a przy okazji zwiedzamy kościół. Po 30 minutach przestaje
padać. Ruszamy w stronę lasu, przy którym rozbijamy namiot. Zbieramy drzewo i
rozpalamy jeszcze ognisko. Góra zaczyna się ujawniać. Robimy zdjęcia, popijamy
piwo i w końcu zalegamy w namiocie. Całą noc na pada deszcz.
Jednak
rano pogoda jest bardzo dobra. Myjemy się, jemy śniadanie i ruszamy w górę.
Dzisiaj czeka nas długa trasa. Musimy dojść aż do meteo stacji. Do pokonania
mamy około 1600m przewyższenia i trasę 11km. Nie śpieszymy się mamy cały dzień.
Pierwszy
postój robimy dopiero na przełęczy Asha. Tam widzimy pierścień chmur wokół
szczytu. Natomiast sam szczyt w środku jest oświetlony. Cieszę się w duchu,
ponieważ prognozy, które otrzymuję od forumowego kolegi się nie sprawdzają.
Droga od przełęczy początkowo idzie w dół, ale po jakimś kilometrze znowu
zaczyna piąć się do góry.
Docieramy
w końcu pod jęzor lodowca gdzie zakładamy wysokie buty i stuptupy. Lodowiec nie
jest skomplikowany a droga przez niego jest bardzo wyraźna. Około godziny
zajmuje nam jego przejście. Ostateczne podejście to strome piargowisko, przez
które wychodzimy pod naszą bazę na następne 3 noce. Za 24 lari otrzymujemy cały
pokój dla siebie.
Rozkładamy
samo pompy śpiwory i sprzęt. Jesteśmy trochę zmęczeni. Bierzemy się za robienie
herbaty i czegoś ciepłego do zjedzenia. I tak naszym głównym jedzeniem będą
liofile. Wszyscy dobrze się czujemy, więc w nocy chcemy wyruszyć na Plateau w
ramach aklimatyzacji.
Wstajemy o 1 w nocy. Robimy herbatę, jemy liofy i ruszamy do góry. Pogoda na
chwilę obecną jest nieciekawa. Jest lekka mgła i siąpi od czasu do czasu.
Idziemy równym tempem po w większości wydeptanej dobrze widocznej ścieżce.
Droga biegnie cały czas wzdłuż lodowca. Jest mi trochę zimno. Mam dwie pary
rękawiczek a mimo to muszę zaciskać i rozluźniać palce, aby utrzymać je ciepłe.
Mijają dwie pierwsze godziny pogoda trochę się poprawia jednak chmury są zaraz
nad nami. Dochodzimy do miejsca, w którym z góry sypią się cały czas kamienie.
Trzeba uważać żeby z któregoś nie dostać. Dochodzimy do miejsca, w którym pora
się związać. W tym momencie dogania nas jeszcze trójka Polaków, która planuje
dzisiaj wejście na szczyt. Podczepiamy się do grupy i ruszamy w szóstkę na
Plateau. W całkowitym mleku dochodzimy do kijka wbitego w lodowiec. To miejsce,
w którym powinno się odbić w prawo i zacząć trawersować zbocze. Chłopaki
ruszają a my zastanawiamy się, co robić. Wszyscy dobrze się czujemy, więc
ruszamy za nimi. W pewnym momencie wychodzi słońce, co podnosi nasze morale.
Widzimy szczyt, korygujemy drogę i ruszamy dalej. Śladów brak, nikt w ostatnim
tygodniu nie wszedł na szczyt. W pewnym momencie nie możemy trafić na właściwy
tor. Oceniamy, że do szczytu brakuje nam jakiś 200 metrów w pionie. Do tego
Andrzej zaczyna się trochę kiepsko czuć i wymiotuje po drodze. W tym momencie
podejmujemy decyzję. Schodzimy. Droga jest bardzo zdradliwa. Jeżeli idziesz w
mleku i widzisz śladów, nie znajdziesz jej. Dlatego tak wiele osób gubi się na
tej górze. Ja po cichu proszę o bezpieczne zejście do meteo. I w kluczowych
momentach na chwilę się przejaśnia. Z
niedosytem i lekką złością schodzimy do meteo. Jesteśmy zmęczeni. Cała akcja
trwała 10h. Kładziemy się do śpiworów i zasypiamy. Zastanawiamy się nad jeszcze
jedną próbą następnego dnia. Każdy z nas ma sobie ją przemyśleć we własnym
zakresie. Podejmujemy decyzję o jednym dniu przerwy, co okazuję się trochę
kiepskim pomysłem.
Sobota 13.06.2015
Budzę się o 5 pogoda igła ani jednej chmury na niebie. Jestem zły tak jak i
reszta. Żałujemy, że nie wycofaliśmy się dzień wcześniej z Plateau i nie
atakowaliśmy szczytu dzisiaj. Do południa snujemy się po meteo. Suszymy rzeczy
i zastanawiamy się, co robić. Prognozy z Polski w ogóle się nie sprawdziły
miało sypać aż miło.
Koło
11 schodzi przewodnik. Zagaduję do niego i pytam o pogodę na jutro. Dowiadujemy
się, że mamy okno do 10 rano. Kazał nam w nocy patrzeć w stronę Rosji i jeżeli
tam będzie ładnie to pchać się do góry. Tak też robimy. Ładujemy się do
śpiworów i staramy się zasnąć. Przychodzi to z trudem. Chyba nikt z nas nie śpi
jak należy. Każdy myśli o szczycie.
Odzyskuję
czucie w kończynach. Ruszamy dalej. Tu zaczynam wybijać stopnie i wchodzić jak
po schodach do góry. Noga, noga, czekan – tak wybija się mój rytm na górę.
Coraz częściej przystajemy. W końcu widzę, że nie ma już nic wyżej. Stanąłem na
szczycie. Podskakuję ze szczęścia. Chwilę po mnie wchodzi Andrzej i na końcu
liny jest Sławek. Stoimy we trzech. Góra jest tylko dla nas. Robimy zdjęcia, piszemy
smsy i cieszymy się pięknym wschodem słońca. Na szczycie stanąłem o 6:18.
Jesteśmy tam może jakieś 15 minut.
Ekipa na szczycie : miedzio(ja), Sławek i Andrzej
Potem
zejście. Okno pogodowe do 10 to mam w głowie. Schodzimy na dół. Widzimy jeszcze
trójkę, która wchodzi na szczyt. Zostawili poniżej cały sprzęt i idą na lekko.
Nie wiemy czy zdobyli szczyt czy nie. Później już ich nie widzieliśmy. Droga w
dół mija szybko. Gdy tylko schodzimy w okolice krzyży pogoda się załamuje,
zaczyna sypać śnieg i grad. Udało nam się w ostatniej chwili. W meteo jesteśmy
dokładnie po 8h. Sami jesteśmy zdziwieni tempem całej akcji. Ludzie w
schronisku nam gratulują. Chociaż pewna grupa Polaków jakoś nie chce nam w to
uwierzyć. No cóż…. Jesteśmy padnięci. Zalegamy w śpiworach na 2 godziny. Wstajemy
koło południa i pakujemy rzeczy. Nikt z nas nie chce tu dłużej zostać. Wszystko
jest wilgotne i śmierdzi. Ruszamy tego dnia na sam dół do wioski. Mam tam
sprawdzoną kwaterę u Nazi. Droga w dół jest długa. Ale ważne, że na dół do
czystego łóżka i normalnego jedzenia. Około 18 jesteśmy na dole. Kwaterujemy
się i idziemy do sklepu po zasłużone piwo. Tego dnia jeszcze informuję
wszystkich, że jesteśmy już bezpieczni na dole. Następne dni to już odpoczynek
i zwiedzanie. A po powrocie planowanie następnego wyjazdu.
Kazbek był moim marzeniem od dłuższego czasu i cieszę się, że udało mi się na niego wejść. Był to dla mnie duży test, jeżeli chodzi o odporność na zimno, wytrzymałość i sprawdzenie własnego ducha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz