wtorek, 5 stycznia 2016

Beskid Makowski i Wyspowy 22-24.11.2015


Niedziela

Przyjeżdżam do Krakowa przed 10. Z placu inwalidów ruszam w kierunku Bagateli do znajomego mi CK-Browaru gdzie spotykam się z Rambim. Odwiedzamy już razem drugi mini browar krakowski, czyli Lubicz. Około 13 jedziemy do Myślenic. O 13:50 start pierwsze 20 minut to przebijanie się asfaltem przez miasto i dotarcie do szlaku na Kudłacze. Pogoda nie jest jakaś obiecująca, ale liczymy, że dzień następny będzie lepszy. Początek szlaku mocno w górę, co daje nam się dobrze rozgrzać. Trochę błotka, ale ogólnie na plus. Po pokonaniu w pionie około 420 metrów szlak się wy płaszcza. Zatrzymujemy się po drodze jakieś 2 razy na zmianę ubrań i zdjęcia. Jak na listopad to niestety śniegu brak.




Około 15 zdzwaniam się z Catty, która dołączy do nas w drodze na Kudłacze. Spotykamy się na zielonym szlaku. Razem ruszamy w kierunku schroniska. Meldujemy się tam około godziny  17. W schronisku po za właścicielami nie ma nikogo.  Jest bardzo przytulnie. Zamawiamy po bigosie i piwku. Siedzimy z dwie godziny, po czym Catty zbiera się na dół a my idziemy wybrać sobie pokój. Pokoje i łazienka robią na mnie pozytywne wrażenie. Wszystko czyste odnowione i zadbane. Spałem w gorszych warunkach w hostelach za większe pieniądze. Około 21 kładziemy się spać, cel na następny dzień jest ambitny. A cytując kogoś  „ nogi wejdą wam do d..”

Poniedziałek

Wstajemy o 6. Dzisiaj w planach mamy dojść na Luboń Wielki. Czyli około 40 km w jakieś 12 godzin. W najgorszym wypadku zostajemy w Mszanie. Szybkie śniadanie i o 7:05 ruszamy na szlak.




Dzień powoli wstaje. Tutaj jest już troszkę biało a do tego dzięki lekkiemu mrozowi idzie się bardzo przyjemnie. Pierwszym celem jest Lubomir (904m n.p.m.), do którego dochodzimy w nie całą godzinę. Dołącza on do mojej kolekcji KGP. Później droga w dół i zaczyna się asfalt, który będzie nam dzisiaj często towarzyszył. Niestety tak biegną szlaki. 

Śnieżnica I Ćwilin:





Na asfalcie nadrabiamy tempo żeby jak najwięcej zrobić za dnia. Jesteśmy optymistycznie nastawieni tym bardziej, że pogoda dopisuje. Po około półgodziny wchodzimy na nowo w las i zaczynamy zdobywać kolejny szczyt a mianowicie Wierzbanowską Górę (778m n.p.m.) Na szczycie nic nie widać. Robimy tam postój na energetyka i czekoladę. Schodzimy trochę niżej i zaczynają się piękne widoki. Wchodzimy na ośnieżoną polanę i dopiero teraz dostrzegamy inne szczyty wznoszące się nad drzewami.

Przy zejściu zatrzymuje się, co jakiś czas, aby złapać w kadr widoki. Docieramy na przełęcz Wielkie Drogi(572m n.p.m.) i tam przez chwilę szukamy szlaku gdyż droga nie jest oczywista. Podchodzimy na Dzielec (649m n.p.m.) i znów w dół. Przed nami rozpościera się widok na Śnieżnicę. Jest powalający. Światło idealnie oświetla ośnieżone drzewa. Dochodzimy do asfaltu i ruszamy w kierunku stoku narciarskiego. Nie możemy trafić na szlak przy stoku, więc wchodzimy nim do góry. Tym razem czeka nas 440 m przewyższenia. Im wyżej tym piękniej.  Jednak nogi dostają na tym ostrym podejściu.






Powyżej stoku idzie się już przyjemnie. Przedpołudniowe słońce pięknie oświetla las. Nazwa Śnieżnica pasuje idealnie to tego miejsca, mimo iż nazwa jest również owiana legendą. W południe meldujemy się na szczycie gdzie robimy pamiątkowe zdjęcie i ruszamy w dół na przełęcz Gruszowiec
.

Zasiadamy w Barze pod Cyckiem(cyc polecał pomidorową). Zamawiamy obiad by nabrać sił na dalszą drogę. Jedzenie wyśmienite. Popijamy obiad piwem i obliczamy czas. Podejmujemy z dwóch względów opcję pominięcia Ćwilina. Po pierwsze na pewno nie zdążymy wtedy na Luboń a druga to Rambiemu doskwiera przy zejściu noga.


Czeka nas teraz 10 km asfaltem do Mszany, co w moich butach oznaczało obicie nogi. No cóż trzeba ruszać. Pokonujemy asfalt w 1:30. I tak około 15 jesteśmy w Mszanie. Siły są, więc ruszamy na nasz ostatni dzisiaj cel, czyli Luboń. Podejście da nam w kość na koniec. Z Mszany to około 600 metrów. Droga wiedzie polami i asfaltem na zmianę aż docieramy do ostatniego właściwego podejścia czerwonym szlakiem z przełęczy Glisne(634m n.p.m.).



Robi się całkowicie ciemno, gdy startujemy. Rambi dzwoni jeszcze do schroniska by zarezerwować nam miejsce. Wchodzimy w las i zaczyna się ciekawie. Ostatnie 400 metrów przewyższenia na odcinku 2 kilometrów robi swoje. Jest ślisko i stromo a do tego trzeba dobrze wypatrywać znaków. W końcu dostrzegam światło schroniska. Teren się wy płaszcza. Jest śnieżnobiało po prostu pięknie. Na endomondo o godzinie 17:20 pada 42 km. W schronisku zasiadamy znów sami. Wybieramy sobie łóżka w Sali, jednak musimy obejść się bez prysznica, ponieważ wody brak. Zadawalamy się piwem i ciepłą kolacją. O godzinie 20 już chyba oboje śpimy.



Wtorek

Budzę się jeszcze przed wchodem słońca. Zaczynam pstrykać zdjęcia. Na polu mocno zimno. W schronisku nie lepiej. Pięknie oszklona sala robi swoje. Decyduję, że idę robić zdjęcia na zewnątrz. Rambi dołącza. Stoimy z 30 minut pstrykając zdjęcia. W końcu wracamy do schroniska na śniadanie. Po śniadaniu w dół. Dzisiaj w planie tylko zejście do Rabki. Po drodze piękne widoki na Gorce i Tatry. Trasa do centrum Rabki zajmuje nam około 2h. Robimy zakupy i pociągiem wracamy w stronę Krakowa. Ja wysiadam w Suchej a Rambi jedzie do Krakowa.





Podsumowanie

Ogólnie wyjazd uważam za mega udany. Dawno nie miałem takiej wyrypy, gdyby nieodbita noga od butów we wtorek mógłbym się jeszcze o coś pokusić. Myśleliśmy jeszcze o Starych Wierchach. W sumie padło około 65km w całkiem przyzwoitym tempie.

2 komentarze: